Irena Ciesielska-Piech
CO DNIA…
Co dnia przy synka mogile
Krucha postać kobiety
Jasny kamień gładzi
Głowinę dzieciaka
Kwiat biały, aniołki
Zabaweczka mała
Jesienią brązowe kasztany
Co dnia przy synka mogile
Szeptem rozmawia
Z Bogiem czy z dzieciakiem?
Modlitwa – płatki różane
W przestworzach zawisły
Tylko serce matki
Tak kochać, tęsknić potrafi
Co dnia przy synka mogile
Lublin, listopad 2008
W bolesnym temacie śmierci i pogrzebu dziecka zmarłego przed urodzeniem
polecam jako wprowadzenie dwie rozmowy,
przeprowadzone z pełnym delikatności wyczuciem
tej ekstremalnie trudnej sytuacji:
PRZEDSIONEK NIEBA.
ZBAWIENIE DZIECI NIEOCHRZCZONYCH
wywiad Jadwigi Knie-Górnej z Księdzem dr. Aleksandrem Sobczakiem,
opublikowany w Czytelni na stronach Opoki
[kliknij TUTAJ]
ZMARŁYCH POCHOWAĆ, ŻYWYCH BRONIĆ
wywiad Moniki Staszewskiej z Ojcem prof. Piotrem Kieniewiczem MIC,
zamieszczony na portalu internetowym Fronda
[kliknij TUTAJ]
[wkrótce więcej polecanych lektur]
Wisława Szymborska
BAGAŻ POWROTNY
Kwatera małych grobów na cmentarzu.
My, długo żyjący, mijamy ją chyłkiem,
jak mijają bogacze dzielnicę nędzarzy.
Tu leżą Zosia, Jacek i Dominik,
przedwcześnie odebrani słońcu, księżycowi,
obrotom roku, chmurom.
Niewiele uciułali w bagażu powrotnym.
Strzępki widoków
w liczbie nie za bardzo mnogiej.
Garstkę powietrza z przelatującym motylem.
Łyżeczkę gorzkiej wiedzy o smaku lekarstwa.
Drobne nieposłuszeństwa,
w tym jedno śmiertelne.
Wesołą pogoń za piłką na szosie.
Szczęście ślizgania się po kruchym lodzie.
Ten tam i tamta obok, i ci z brzegu:
zanim zdążyli dorosnąć do klamki,
zepsuć zegarek,
rozbić pierwszą szybę.
Małgorzatka, lat cztery,
z czego dwa leżąco i patrząco w sufit.
Rafałek: do lat pięciu zabrakło mu miesiąca,
za Zuzi świąt zimowych
z mgiełką oddechu na mrozie.
Co dopiero powiedzieć o jednym dniu życia,
o minucie, sekundzie:
ciemność i błysk żarówki i znów ciemność?
KOSMOS MAKROS
CHRONOS PARADOKSOS
Tylko kamienna greka ma na to wyrazy.
LAY DOWN YOU HEAD
(ZŁÓŻ JUŻ SWĄ GŁOWĘ)
[aby posłuchać kołysanki, kliknij TUTAJ]
Lay down you head
and I`ll sing you a lullaby
Back to the years
of loo-li lai-lay
And I`ll sing you to sleep
and I`ll sing you tomorrow
Bless you with love
for the road that you go
May you sail far
to the far fields of fortune
With diamonds and pearls at your head
and your feet
And may you need never
to banish misfortune
May you find kindness
in all that you meet
May there always be angels
to watch over you
To guide you
each step of the way
To guard you and keep you
safe from all harm
Loo-li, loo-li, lai-lay
May you bring love
and may you bring happiness
Be loved in return
to the end of your days
Now fall off to sleep,
I`m not meaning to keep you
I`ll just sit for a while
and sing loo-li, lay, lay
May there always be angels
to watch over you
To guide you
each step of the way
To guard you and keep you
safe from all harm
Loo-li, loo-li, lai-lay
Loo-li, loo-li, lai-lay
tłumaczenie:
Złóż już swoją głowę
A ja zaśpiewam Ci kołysankę
Jak kiedyś w latach
loo-li lai-lay
i zaśpiewam Ci do snu
i zaśpiewam Ci jutro
błogosławiąc z miłością
na drogę, którą wyruszasz
Może pożeglujesz daleko
Na odlegle pola fortuny
Z diamentami i perłami
Na twojej głowie i twoich stopach
I obyś nigdy nie musiał
Odpędzać nieszczęścia
Obyś znajdował życzliwość
We wszystkim co spotkasz
Oby zawsze były anioły
Aby się Tobą opiekować
Aby prowadzić
Każdy krok na twej drodze
Chronić i strzec cię
Od wszelkiego zła
Loo-li, loo-li, lai-lay
Obyś niósł miłość
I obyś niósł szczęście
Był kochany w zamian
Do końca swych dni
A teraz zaśnij
Nie chcę Cię zatrzymywać
Usiadłam tylko na chwilę
Aby zaśpiewać
loo-li, lay, lay
Oby zawsze były anioły
Aby się Tobą opiekować
Aby prowadzić
Każdy krok na twej drodze
Chronić i strzec cię
Od wszelkiego zła
Loo-li, loo-li, lai-lay
DELFIN, KTÓREMU WYROSŁY SKRZYDŁA
Boule de Rêve jest młodym delfinem, śmieszkiem i ciekawskim. Pewnego dnia dziwna choroba sprawiła, że na jego plecach wyrosły dwa skrzydła. Boule de Rêve poczuł, że nadszedł czas, że był gotowy! Pływał długo na plecach, wpatrując się w gwiazdy. Myślał: "Dziś wracam do domu". Wszyscy jego przyjaciele tam byli. Potem zbliżył sie od mamy i położył głowę na jej szyi. Matka długo głaskała go swoją długą, niezwykle delikatną płetwą. - Możesz wyruszyć teraz, jeśli chcesz, Boule de Rêve. Obiecuję, że później przyjdę do ciebie.
Boule de Rêve podskoczył bardzo wysoko i zanurzył się w morzu... Potem, wydawszy długi okrzyk radości, wznosił się coraz szybciej ku powierzchni. Wyskoczył z różowej wody jak korek od szampana. Jego ogromne niebieskie skrzydła wreszcie się rozwinęły i wypełniły wiatrem, jak żagle statku. Wydostał się z ziemskiej atmosfery i wystartował jak rakieta.
Wkrótce był już tylko maleńkim niebieskim punkcikiem na niebie. Leciał z taką prędkością, że w kilka sekund dotarł do Słońca. Pozdrowił je kątem oka i kontynuował swą drogę. Mijał planety, księżyce i miliardy gwiazd galaktyki. Leciał coraz szybciej. Był tak lekki, tak szczęśliwy. Jego wielkie skrzydła były mocne, wspaniałe i, kiedy wymknął się przez czarną dziurę z naszej galaktyki, wiedział, że wślizgnął się tam, na drugą stronę rzeczy...
Lise Thouin, "Boule de Rêve",
cyt. za: Claire d’Hennezel, „W imieniu życia opowiedz mi o śmierci”
(Wydawnictwo Klucze, Gdańsk ok. 2008), s. 10-11